"Poza najdalej wysuniętym bastionem zmęczenia i bólu odkryjemy pokłady mocy i ukojenia, o jakie siebie samych nie podejrzewaliśmy; źródła obfite i nienapoczęte, ponieważ nigdyśmy wcześniej się do nich nie przebili" (William James/Scott Jurek)

31.03.2012

Biegowo - Życiowo

Rozmawiając z różnymi biegaczami, czytając dyskusje na forach internetowych i przeglądając branżowe czasopisma, dochodzę do wniosku, że chyba każdy Biegacz - amator czy profesjonalista ma swój Bieg Życia.
O takim właśnie Biegu będzie ten wpis.

Przygotowywał się długo, zbierał siły, odpowiednio się odżywiał, trenował i z dnia na dzień moment jego debiutu stawał się coraz bliższy. Nie wiedział jednak, kiedy wystartować. Wiedział jedynie, że gdzieś w głębi siebie samego poczuje zew, że odezwie się w nim Dzikie Serce i rozpocznie bieg...
W końcu nadszedł ten dzień! Jakże się cieszył i jaka rozpierała go radość. Wiedział, że jest gotów! To był Jego czas, Jego start... w wielką niewiadomą. Kiedy stanął na linii startu, nie wiedział jeszcze czy czeka go sprint czy długi dystans. Właściwie w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że nie zdecydował, jak długo chce biec :) Wiedział tylko, że chce zacząć i że musi dotrzeć do mety.

START!!! Czuł, że musi zacząć powoli, że musi oszczędzać siły, bo w każdej chwili poranna przebieżka, może przeistoczyć się w bieg na miarę ultramaratonu. Przypomniał sobie, że kiedy się przygotowywał, usłyszał gdzieś (jakiś znajomy głos), żeby biec spokojnie, lekko, płynnnie, a wtedy szybko pojawi się samo. Więc zaczął spokojnie, i biegł tak przez pewien czas. Nawet poczuł, że skończy za moment, ale... Ale zwolnił, chciał przeczekać, odpocząć. Doszedł do pewnego momentu i... I właściwie sam nie wiedząc dlaczego, postanowił zwolnić. Zajęło mu to dłuższą chwilę, ale zrozumiał, że nie ma już odwrotu, że jeśli zrobił pierwszy krok, to muszą byc kolejne. I choć wiedział, że czeka go trudna droga, to podjął wyzwanie. Zrozumiał, że nie może narzekać, że to droga pod górę, skoro wybrał wyprawę na szczyt. Ochłonął, zebrał siły i ruszył przed siebie.
I wtedy przypomniał sobie, że w tej wyprawie nie jest sam! Przecież była jeszcze ONA! :) Wiedział, że mu pomoże, a Ona wiedziała, że On pomoże jej. Więc od tego momentu ruszyli w dalszą drogę dalej. Biegli, odpoczywali, potem znów biegli i przechodzili do marszu. Czasem szybciej, chwilami wolniej, jednak parli do przodu, do upragnionej i długo oczekiwanej mety.
I wreszcie finisz - ostatnia prosta. Wiedzili, że teraz mogą góry przenosić. Przypomnieli sobie wspólne miesiące treningu, radości, trudne chwile, obawy. Wiedzieli, że do mety dobiegną Razem, ale od momentu jej przekroczenia wszystko będzie inne. Każde z nich będzie już biec samo, ale w zasięgu wzroku drugiego. Ale dość rozmyślań, to wszystko będzie za chwilę, potem. A teraz...
A teraz dobiegnijmy do mety, przekroczmy ją Razem. Jeszcze chwila, jeszcze jeden duuuży krok, potem następny, kolejny, moment odpoczynku i...
JEEEEST! Udało się, dotarli :) Dokonali tego. Radość, łzy, zachwyt, wspólne chwile na mecie.

Tak, pięknie było ich obserować, pięknie było patrzeć jak biegną. A wcześniej obserwować ich wspólne przygotowania. Dziękuję :)

Po 9 miesiącach wspólnych treningów, dniu pełnym napięcia, i kilku godzinach wysiłku na miarę herosów, we wtorek o godz. 0.05 Nasz Syn Piotrek stanał na mecie swego Biegu Życia. GRATULACJE!

Dziękuję raz jeszcze Mojej Dzielnej Żonie i Jemu, za RADOŚĆ uczestnictwa w tym Cudzie.

Od tego momentu pobiegniemy już Razem - Żona, ja i nasze Pociechy: Jasiek, Hania i Piotrek.

Do zobaczenia na różnych biegowych i życiowych ścieżkach...

P.S. O to Nasz dzielny Chłopak