"Poza najdalej wysuniętym bastionem zmęczenia i bólu odkryjemy pokłady mocy i ukojenia, o jakie siebie samych nie podejrzewaliśmy; źródła obfite i nienapoczęte, ponieważ nigdyśmy wcześniej się do nich nie przebili" (William James/Scott Jurek)

31.03.2013

Wielkonoc 2013

"Wesoły nam dzień dziś nastał,
którego z nas każdy żądał.
Tego dnia Chrystus zmartwychwstał.
Alleluja, alleluja!"
   /z pieśni wielkanocnej/

Z okazji  Świąt Wielkiej Nocy wszystkim czytelnikom i sympatykom bloga składam życzenia dobra, pokoju, radości i okazji do rodzinnego przeżywania tego Czasu.

Krzysiek Kaczmarek

27.03.2013

Nie tylko bieganie czyli budujemy formę

Kilka dni temu zamieściłem na profilu "Euforii" na FB post o treningu ogólnorozwojowym.
Chciałem w ten sposób zachęcić Czytelników do podjęcia nowej sportowej aktywności. Nie rozpisywałem się o zaletach treningu ogólnego, uzupełniającego, wpływu ćwiczeń siłowych na wyniki biegowe, bo takich opracowań jest ogromna ilość (nie zależało mi na poście typu - "kopiuj - wklej") i każdy zainteresowany bez problemu do nich dotrze.
Celem było - jak już wspomniałem - zmotywowanie do treningu. Nie chciałem jednak motywować tylko Czytelników. Potrzebowałem motywacji dla siebie. A cóż w tematyce sportowej nie motywuje bardziej, niż zdrowa rywalizacja. Dlatego też zachęcałem do podjęcia nowego wyzwania. Ale odzewu jak nie było, tak nie ma.
Jednak wcale się tym nie zrażam :) Co więcej - jestem jeszcze bardziej zmotywowany!
W końcu nie jest sztuką "wrzucić" post i czekać na efekty, samemu nic nie robiąc. A może brak odzewu wynika z mojego niewielkiego doświadczenia w temacie "social media" i public relations? Nie wiem...

Nie oglądając się na innych i nie szukając wymówek wprowadziłem słowo w czyn i padłem na podłogę pokoju, rozpoczynając pierwsze z kilku ćwiczeń programu Hit Fitness.
Trening jest moim zdaniem bardzo ciekawą propozycją dla osób, które nie mogą (z różnych powodów) pozwolić sobie na regularny trening na siłowni. Zgodnie z zaleceniami autora wystarczą 2 treningi w tygodniu zajmujące około 30 - 45 minut.
Całość programu zawarta jest w książce Jurgena Giessienga "Trening Siłowy Hit Fitness".
Autor w kilku rozdziałach przedstawia swoją treningową filozofię. Zaczyna od rozdziału, w którym wykłada podstawy teoretyczne i naukowe dotyczące tej metody treningowej. Porównuje Hit Fitness do klasycznych ćwiczeń obwodowych, przedstawia zalety treningu. W kolejnym rozdziale omawia praktycznie poszczególne ćwiczenia dla kobiet i mężczyzn. W następnym przedstawia przykładowe plany treningowe w oparciu o metodę Hit Fitness. Książkę kończy wskazówkami dotyczącymi odżywiania.
Warto dodać, że książka jest ilustrowana zdjęciami, które wraz z opisami ćwiczeń, pozwalają szybko zapoznać się z proponowaną formą treningu.
Autor opiera trening na metodzie jednej serii każdego ćwiczenia wykonywanej z maksymalną ilością powtórzeń, aż do momentu załamania mięśniowego + jeszcze jedno. Taka metoda pozwala pobudzić do pracy konkretny mięsień, a jednocześnie ćwiczyć całe ciało. Nie będę zagłębiał się w teorię treningu - książka jest do nabycia (gdyby ktoś był zainteresowany, mogę pożyczyć).
Ciekawe w treningu jest także to, że można łatwo połączyć go z treningiem wytrzymałościowym - czyli np. BIEGANIEM :). Tak więc możemy zapewnić sobie podwójną dawkę endorfin: raz podczas ćwiczeń i raz przy bieganiu. Zakładając 2 treningi Hit i 3 biegowe w tygodniu, to aż 5 (pięć!) doładowań endorfinami i okazji, by poczuć euforię :) A o to przecież chodzi!

Chętnym do treningu, prezentuję poniżej zestaw ćwiczeń Hit Fitness (ilość powtórzeń, obciążenie, przerwa między ćwiczeniami dobieramy tak, aby wykonać założoną liczbę powtórzeń).
Zanim jednak przejdziemy do ćwiczeń - mała motywacja czyli co autor miał na myśli:

"Celem programu jest uzyskanie sylwetki tułowia w kształcie litery "V" z szerokimi barkami, wąską talią, muskularnymi ramionami, silnymi nogami i płaskim brzuchem" - dla mężczyzn

"Ćwiczenia pomyślane są w ten sposób, żeby ujędrnić mięśnie całego ciała (...). Główny nacisk położono na brzuch, nogi i pośladki, a także na tricepsy (...)." - dla kobiet.

Zainteresowani/zainteresowane? No to lecimy.

Ćwiczenia dla mężczyzn:

1. Pompki
2. Przysiady z hantlami
3. Podciąganie na drążku (nie posiadam, więc zamieniłem na wyciskanie sztangi)
4. Martwy ciąg z hantlami (albo ze sztangą)
5. Wspięcia na palce
6. Wyciskanie hantli
7. Uginanie ramion z hantlami (sztangą) podchwytem
8. Pompki tyłem między dwoma krzesłami
9. Skręty tułowia w leżeniu
10. Skłony tułowia w leżeniu płasko (brzuszki)

Ćwiczenia dla kobiet:

1. Pompki
2. Przysiady
3. Rozpiętki z hantlami
4. Podciąganie hantli w opadzie (wiosłowanie)
5. Wspięcia na palce
6. Pompki tyłem
7. Uginanie ramion z hantlami podchwytem
8. Prostowanie bioder w pozycji na czworakach
9. Skręty tułowia w leżeniu
10. Skłony tułowia w pozycji leżącej

Do w/w ćwiczeń dołożyłem od siebie:

1. Skakanka
2. Pajacyki z hantlami
3. Bieg z boksowaniem w miejscu z hantlami
4. Przysiad z wyrzutem hantla nad głowę
5. "Ściskacz" do treningu dłoni i przedramion

To na szybko byłoby na tyle. Życzę powodzenia i sukcesów treningowych :)






20.03.2013

Jarskie klopsy

Ponieważ ostatnio lubię poeksperymentować trochę w kuchni, szukać nowych smaków i przepisów, podrzucam Wam nowe kulinarne "odkrycie" - klopsy bez mięsa :)
Wykonanie zajmuje trochę czasu i "pochłania" kilka kuchennych naczyń, ale przyjemność z przygotowania jak dla mnie duża, a efekt końcowy satysfakcjonujący.

SKŁADNIKI:

- 1/2 selera,
- 3 marchewki,
- 3 pietruszki,
(generalnie włoszczyzna, bo do gotowania warzyw zostawiłem też por, który później usunąłem, bo nie lubię tych ciągnących się włókien)
- 1/2 szklanki soczewicy czerwonej,
- 1/2 szklanki kaszy gryczanej,
- bułka tarta (na oko - do zagęszczenia masy),
- kilka łyżek mielonego siemienia lnianego,
- 2 jajka,
- średniej wielkości cebula,
- przyprawy do smaku: pieprz, sól, ziele angielskie i liść laurowy.

WYKONANIE:

Warzywa gotujemy z dodatkiem przypraw (uwaga, żeby nie rozgotować), a w osobnych garnkach - soczewicę (Gotowałem na "czuja" - tak, żeby była miękka. Po ugotowaniu miała konsystencję papki, ale nie była to rozgotowana breja.) i kaszę.
Po odsączeniu kaszę wraz z soczewicą przekładamy do miski i dodajemy starte warzywa. (Soczewicę przetarłem przez sitko, żeby została tylko masa bez wody).
Do tego dorzucamy cebulę (poszatkować w drobną kostkę lub potraktować blenderem), jajka, bułkę tartą i len. Mieszamy do uzyskania jednolitej masy. W zależności od upodobań doprawiamy ulubionymi przyprawami. Ja dorzuciłem tylko pieprz i sól.

Z masy formujemy klopsiki, spłaszczamy, obtaczamy w bułce tartej i smażymy na patelni, aż się zrumienią. (Polecam smażyć na małym ogniu, żeby się nie spaliły).

Gotowe klopsy można pozostawić w lodówce i odgrzać w piekarniku (150 stopni C, 15 minut)
Z podanego przepisu wyszło mi 10 klopsów.

Smacznego


P.S. A tak prezentują się jako burgery:


Beskidy raz jeszcze

No tak... chciałem i miałem pisać częściej, ale ostatnio znów miałem poślizg. Mam jednak  nadzieję, że wierni Czytelnicy wybaczą mi moje blogowe lenistwo i nie spiszą mnie na straty. Ponieważ mam w zanadrzu kilka tekstów, to wznawiam aktywność na blogu i podrzucam Wam obiecany jakiś czas temu temat. Ponieważ dotyczy nocnych działań biegowych, to pora jak najbardziej odpowiednia. A więc zaczynamy (a właściwie kontynuujemy):

Pamiętacie relację z biegu w Rajczy? (Jeśli nie, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wrócić do niej tutaj). I tak, jak wówczas pisałem, nie wiedziałem, że po zakończonym biegu czeka mnie jeszcze jeden nieoficjalny start. Ale po kolei...

Po odpoczynku i obiedzie w gronie nowych znajomych, udaliśmy się na oficjalne zakończenie imprezy i udekorowanie zwycięzców. Wraz z powrotem do pokoju pojawiło się pytanie: "Co dalej z tak pięknie rozpoczętym wieczorem?" Generalnie planowałem wypocząć i wcześnie położyć się spać. Zapomniałem jednak, że biegacze (a biegacze górscy i ultra to już w ogóle) są bardzo pozytywnie zakręceni, pełni radości i optymizmu. A ponieważ jestem książkowym przykładem sangwinika, moja natura nie pozwoliła przejść obojętnie obok takich ludzi i plany wypoczynku odpłynęły za horyzont. Jednocześnie pojawiły się na nim delikatne zwiastuny przygody i odrobiny szaleństwa.
Zaczęło się spokojnie - do Asi i Kamila dołączył Jarek i tak w czwórkę rozpoczęliśmy "wieczorne biegaczy rozmowy". Okazało się, że środowisko ultrasów (tak, moi nowi znajomi mają na swoim koncie biegi ultra z UTMB włącznie) jest nie tylko pozytywnie zakręcone, ale i konkretne. Dyskusje o przygotowaniach do biegów, treningach, strategii podczas zawodów ultra, przerodziły się w rozmowy o rodzinie, podejściu do techniki i szeroko rozumianych mass mediów (aktywność na FB, gadżety, telewizja, reklamy itp.), łączeniu pasji z pracą i domem. I już wszystko wskazywało na to, że zagłębimy się zaraz w "Mini wykłady o maxi sprawach", gdy pojawiła się propozycja, by zobaczyć jak mieszkańcy Rajczy bawią się w nocy. I tak ruszyliśmy w czwórkę do Domu Kultury, gdzie odbywała się zabawa taneczna. Klimat - bezcenny. Dancing z lat 70 - tych w połączeniu ze współczesnością. Ot, taka lokalna kultura. Uczestnicy od siedmiu do stu siedmiu lat, weseli i gorrrący mimo mrozu na zewnątrz. Podchwyciliśmy radosną atmosferę i spędziliśmy kilka chwil na parkiecie, radośnie pląsając przy akompaniamencie kapeli (klawisze, perkusja, gitara i śpiew). Udało nam się (a właściwie Asi) nawet zrobić mały wyłom w skocznym "umcyk - umcyk" i z głośników popłynął jeden z polskich klasyków - "Wehikuł czasu" (choć i bez tego czułem się jak przeniesiony o ładnych parę lat wstecz). Jeszcze chwila na parkiecie i powrót do "bazy".
I już, już szykowaliśmy się do spania, gdy rozległo się pukanie do drzwi, zza których wysunęły się radosne twarze z zapytaniem: "Idziecie pojeździć na sankach?!" No i jak tu odmówić? Już za chwilę wesoła kompania (Asia, Iwona, Agata, Kamil, Jarek, Piotr, Rysiu i ja) kroczyła na pobliski stok narciarski. Jeśli zjeżdżaliście kiedykolwiek na sankach ze stoku w nocy, to wiecie jaka to frajda. Jeśli nie - polecam. Zjazd w zespołach dwuosobowych, śnieg prosto w twarz i kilkaset metrów w dół zakończone efektywną wywrotką dostarczało nam wiele radości. Ponieważ mieliśmy dwie pary sanek ci, którzy akurat nie zjeżdżali, umilali sobie czas turlając się ze stoku, robiąc fikołki i ślizgając się na brzuchu. Powrót do beztroskich czasów dzieciństwa.   
Kiedy po kilkudziesięciu minutach śnieżnego szaleństwa wracaliśmy do szkoły, żeby w końcu położyć się spać (było już po północy), ktoś rzucił hasło: "A może by tak przebiec trasę zawodów?" (Nie pamiętam już teraz autora tego zaczepnego pytania. Być może byłem to nawet ja; jeśli tak, to znaczy, że moje sangwiniczne usposobienie osiągnęło szczyt...). Ale ponieważ odzewu ani entuzjazmu nie było, grzecznie szykowałem się do spania. I właśnie wtedy do pokoju wpadła Iwona z Rysiem i przypominając mi moją biegową propozycję, wyciągnęli mnie na dwór.

I tak ruszyliśmy szlakiem porannego biegu przed siebie. (Nie ukrywam, że zrodziło to we mnie pewne obawy, bo gdy opadły emocje, przypomniałem sobie, że moi towarzysze są ultrasami z krwi i kości, a ich wyniki w krótszych biegach są dużo lepsze od moich. Ale kości zostały rzucone i trzeba było pójść - a właściwie pobiec - za ciosem). Okazało się jednak, że moje obawy były bezpodstawne, bo nie dość, że tempo było spokojne, to jeszcze towarzyszył mu doping i krótki instruktaż, jak biegać po górach. Poza tym, przekonałem się, że mogę biec szybciej, niż rano :) a sama trasa, sprawia więcej przyjemności. I nie wiadomo jak, okazało się, że mamy już za sobą 5 kilometrów (przebiegnięte w niecałe 40 minut!) Tempo dużo szybsze, niż na zawodach. A odcinek pod górę, który rano pokonywałem "babciowym" marszem, śmignęliśmy nawet nie wiem kiedy.
Ponieważ dalej trasa zaczynała się wić, a nie znaliśmy jej na tyle, by mierzyć się z nią po ciemku, postanowiliśmy, że wrócimy do Rajczy. Na górze jeszcze kilka wesołych zdjęć z panoramą miasteczka w tle i rozpoczął się zbieg. Rysiek i Iwona wyskoczyli do przodu niczym kozice, ja pozostałem nieco w tyle. Zastanawiałem się, jak można w takim tempie w świetle czołówki śmigać po śniegu i lodzie. Jednak moi znajomi nie pozostawili mnie samemu sobie, udzielali rad, jak szybko i bezpiecznie zbiegać i czekali na mnie. Z rad skorzystałem i przekonałem się, że zbieg, to w istocie kontrolowany upadek. Oczywiście do pełni profesjonalizmu droga daleka, ale zawsze warto posłuchać bardziej doświadczonych i popracować nad techniką :)
Po dotarciu do szkoły, ogarnęliśmy się trochę, a później posiedzieliśmy przy ciepłej herbacie z cytryną i przy ciasteczkach :)
I w końcu poszliśmy spać.

Dziękuję wszystkim Uczestnikom tego wieczorno - nocnego szaleństwa. To było bardzo ciekawe doświadczenie.
Miło mi było poznać tak ciekawych i zakręconych Ludzi, spędzić z nimi czas i razem się pobawić. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze na jakimś biegu.

Asiu, Iwono, Agato, Kamilu, Jarku, Piotrze i Ryśku - wielkie DZIĘKI! :)

P.S. Na koniec kilka zdjęć z nocnego biegania:



 

9.03.2013

Połoniny niebieskie

"Mając na uwadze wszystkie okoliczności, zaistniałe warunki, moje doświadczenie i historię himalaizmu, jak i wiedzę z zakresu fizjologii i medycyny wysokogórskiej, po jeszcze dodatkowych konsultacjach z lekarzami i współorganizatorami wyprawy w Polsce można uznać Macieja Berbekę i Tomasza Kowalskiego za zmarłych." /Krzysztof Wielicki Kierownik zimowej wyprawy PZA na Broad Peak/

Trudno dobrać słowa w obliczu ostatnich wydarzeń. Nastała cisza i należy ją uszanować...

Panowie - dotarliście na Szczyt i teraz spokojnie możecie spoglądać z Niebieskich Połonin na tych, którzy pozostali na dole. Mam nadzieję, że gdy spotkacie się w Górze ze swymi Bliskimi, Przyjaciółmi i tymi wszystkimi, którzy w ostatnich dniach na Was czekali, powiecie im wszystko, czego nie zdążyliście opowiedzieć im (nam) tu na Ziemi.

Rodzinie i najbliższym Pana Macieja i Tomka chciałby przekazać szczere wyrazy współczucia. Trudno napisać więcej.

"Ruszyłeś sam na szlak. Ten ostatni, ten najlepszy. Przyszedł czas, Pan dał Ci znak" 

Wieczny odpoczynek racz im dać Panie +


6.03.2013

Bez tematu

Miało być o czymś innym, ale w świetle informacji dochodzących z wyprawy na Broad Peack...



Nie znam osobiście żadnego z członków wyprawy, nie ma też żadnego doświadczenia we wspinaczce wysokogórskiej, jednak gdzieś przez skórę czuję łączność z tymi Ludźmi i śledzę doniesienia z wyprawy.

Wczoraj czułem ogromną radość i dumę z powodu ich sukcesu, dziś jakoś tak smutno. Najbardziej chyba dotyka mnie to, że znów w obliczu ludzkiego dramatu media próbują odgrywać rolę ekspertów i mimo braku pewności co do losu zagubionych, już wiedzą, co się stało...

Sytuacja na pewno jest trudna, ale wierzę, że nadzieja umiera ostatnia. I to nie jest jakiś oklepany frazes. Wierzę, że nie wszystko stracone. Przypomina mi się film "Czekając na Joe". Film oparty na faktach. Tam też wszystko wydawało się przesądzone i tragiczne, a jednak zakończyło się szczęśliwie.

Życzę obu zaginionym, by odnaleźli drogę do domu. Jak wspomniałem, nie znam żadnego z nich, jednak regularnie śledzę blog Tomka Kowalskiego i pozostaję pod wrażeniem jego osiągnięć. Z każdego wpisu przebija optymizm, siła, determinacja, radość, entuzjazm młodości.
O wyprawie na Broad Pick napisał tutaj

Powodzenia Panowie!