"Poza najdalej wysuniętym bastionem zmęczenia i bólu odkryjemy pokłady mocy i ukojenia, o jakie siebie samych nie podejrzewaliśmy; źródła obfite i nienapoczęte, ponieważ nigdyśmy wcześniej się do nich nie przebili" (William James/Scott Jurek)

22.07.2013

Łomatko! Minął tydzień :)

Miło robić takie wpisy. Pełne entuzjazmu, radości. Bez marudzenia, smęcenia. Ostatni tydzień przyniósł wiele dobrego w kwestii treningów (choć nie tylko). Ale ponieważ blog jest biegowy, to podzielę się z Wami radością biegania.

To naprawdę miłe uczucie, odkryć na nowo radość w bieganiu i treningach! :) Miałem z tym ostatnio problem i przyznam, że nie chciało wychodzić mi się na treningi, biegać, ćwiczyć. Ogólnie - brakowało mi motywacji, chęci i nie znajdowałem w tym wszystkim dawnej radości.
Jednak nastąpił mały przełom i nagle - nie wiadomo skąd (pewnie z nienacka) - pojawił się przypływ biegowej mocy. Pewnie gdzieś tam, w głowie, w końcu zapaliła się lampka i czerwony napis: "Krynica sama się nie pobiegnie!" I choć start nie zależy tylko od poziomu wytrenowania, to jednak bez treningu na pewno będzie lipa. (Dla niezorientowanych przypomnę, że planuję start w Biegu Siedmiu Dolin)
I tak od początku tygodnia treningi szły jak po sznurku :)
W poniedziałek: trening ogólny (pompki, brzuszki, przysiady); we wtorek: 10 km w Lasku Marcelińskim (nowe odkrycie, jeśli chodzi o teren do trenowania; piękne okoliczności przyrody, dwie dobrze oznaczone i ciekawe pętlę - 4,12 km i 2,45 km, każda zakończona sympatyczną górką, zapach lasu i w ogóle - biegowe "Ach!" i "Och!") - dobry trening, jednocześnie pokazujący, że czasy w trailu są wolniejsze od tych asfaltowych. Godzina biegani po lesie i uśmiech przez cały dzień. W środę trening ogólny ze sztangą, czwartek: podbiegi na marcelinskiej górce. Była MOC! Piątunio znowu na siłowo, a w niedzielę: 21 km po lesie. Wrrr!! Rewelacja :)
Ach, cóż powiedzieć? Cieszę się, udało się zrealizować założenia treningowe. Tym bardziej, że poziom ogólnego zmęczenia był na poziomie HARD (kilka nocek w pracy skutecznie rozbiło system). I mimo to udało się tyle zrobić! Jestem zadowolony.
Zresztą ten tydzień wpisuje się w towarzyszące mi ostatnio hasło Navy SEALS - "Jedyny łatwy dzień był wczoraj"
A w ramach biegowych dodatków - udało się zrobić batoniki proteionowo - węglowodanowe. Przepis znalazłem TUTAJ. Trochę go zmodyfikowałem (zrobiłem bez orzechów, ale za to z wiórkami kokosowymi). Sprawdziły się - jako przekąska w ciągu dnia, przed treningiem, podczas wybiegania i po treningach. Mocne uderzenie węglowodanów a przy okazji trochę białka. (Szkoda, że już się skończyły. Będę musiał zrobić nową partię).

I do tego wszechobecny rower :) Swoją drogą zastanawiam się jak na trening biegowy przekłada się moja codzienna jazda na rowerze. Teraz to mój główny środek transportu. Jak muszę się przesiąść do komunikacji miejskiej to robi mi się gorąco.

Mam nadzieję, że rozpoczynający się właśnie tydzień będzie równie udany. W założeniu jest 50 + (km/tydzień), jak będzie zobaczymy. Jednak doświadczenia poprzedniego tygodnia nastrajają pozytywnie i ruszam do treningów z założeniem: "Nie kończę, kiedy się zmęczę. Kończę, gdy zrobię trening!"

To na koniec jeszcze nutka do treningów :)




13.07.2013

Antydepresant

Krótko na dobranoc i dzień dobry.

Na kłopoty - najlepsze bieganie! :) "Wypuść ból uszami" (cytat z "Jedz i biegaj"). I chyba tyle w temacie. Choć problemy nie znikają, to rozbieganie pozwala spojrzeć na nie z innej strony.
I jakoś tak weselej :)

17 km - 1h 26min 28s i to "COŚ" znika z głowy.

To tyle. Gdyby ktoś jeszcze pytał, co daje bieganie. Dobrze mieć taki wentyl, przez który schodzą emocje; przestrzeń i czas dla siebie.

To jeszcze "grzałeczka" na koniec!

5.07.2013

MovNat



No i w końcu się udało! Po kilku niedogranych terminowo próbach umówienia się na trening, wczoraj udało się zgrać z Karolem.

Od dłuższego czasu chodziło z mną coś nowego. Bieganie po asfalcie, ciągłe uklepywanie tych samych ścieżek - nawet jeśli przeplatane jakimiś interwałami czy tempówkami - wcześniej czy później staje się nudne i zamula człowieka. Pojawia się myśl o urozmaiceniu treningów, zaczynają się poszukiwania - "Co by tu jeszcze zrobić?". Poszukiwania z delikatną nutką dekadencji. Wspomnienia dziecięcych zabaw - wchodzenie na drzewa, taplanie się w błocie, zdarte łokcie i kolana, smak piasku w ustach. Gdzieś w środku odzywa się dzika natura i zew walki.
Właśnie jestem na takim etapie biegowej przygody. Miejskie bieganie zaczyna mnie męczyć i nudzić. Szukam nowych doświadczeń, wrażeń i wyzwań. A start w Wygasłych Wulkanach tylko rozbudził mój apetyt...
Na fali tych poszukiwań postanowiłem spróbować biegania w wersji "hardcore outdoor". Na razie bez szaleństw (toż to pierwszy trening), ale jednak z pazurem :) I tu następuje powrót do początku tego wpisu.

Wczoraj wybrałem się razem z kolegą z pracy na Cytadelę. Chciałem na własnej skórze przekonać się jak to jest pobiegać i poćwiczyć tam, gdzie jak określił Karol: "Kończy się Poznań a zaczyna Narnia". Po Cytadeli biegałem już wielokrotnie - także po tych mniej uczęszczanych ścieżkach, ale nie miałem jeszcze okazji obiec prawie całego Fortu Winiary dookoła.
Na trening dojechałem rowerem. Karol już czekał. Umówiliśmy się przy armatach pod schodami (mieszkańcy Poznania kojarzą doskonale to miejsce). I właściwie już tu rozpoczął się trening.
Pierwsze ćwiczenia - wejście z rowerem na górę (oczywiście poza konkurencją). Ale jakby nie patrzeć - wtachanie się z rowerkiem po tych majestatycznych schodach zwieńczonych cokołem (swoją drogą zastanawiam się czy nie był to celowy zabieg architektoniczny; przecież w "tamtych czasach" monumentalne budowle były bardzo popularne ;)) podbiło trochę tętno, już i tak podniesione niepewnością, jakież to treningowe atrakcje przygotował Karol.
Rower zabezpieczony i udajemy się na polankę pod Dzwonem Pokoju. Tu krótka rozgrzewka i pierwsza stacja ćwiczeniowa - 6 ćwiczeń wykonywanych przez 30 s każde. Chodzi o to, żeby uruchomić jak największą liczbę mięśni, popracować trochę w warunkach beztlenowych, podbić tętno i pobudzić metabolizm. Idzie całkiem nieźle (to ocena subiektywna, ale skoro Karol nie połamał rózgi na moich łydkach, to chyba faktycznie dawałem radę). I jakby na potwierdzenie tego, Karol dorzuca w bonusie jeszcze dwa ćwiczenia. Łyk wody i ruszamy dalej.
Teraz bieg - żeby odpocząć :) Przecinamy polanę i wpadamy na jakąś boczną ścieżkę. Trochę w górę (Karol pokrzykuje, żeby podbiegać na maksa i dynamicznie, więc przyspieszam i wydłużam krok), trochę w dół. Piach, błoto, korzenie, trawa. Asfalt przecinamy tylko w poprzek. W okolicach amfiteatru czeka nas ostry zbieg i podbieg, a potem dalej wzdłuż fosy i docieramy do kolejnej stacji ćwiczeniowej. Wita nas betonowy kloc wysokości około 60 cm, na który każdy z nas wykonuje 20 wskoków obunóż. I już śmigamy dalej. Dynamizm jest podstawą. Kolejne górki, wąskie ścieżki, trochę błota. Otaczają nas piękne okoliczności przyrody i chmary krwiożerczych komarów. Trzeci przystanek. Karol robi przysiady z obciążeniem (unoszenie cegły nad głowę w fazie wstawanie), ja trzaskam pompki w wąskim rozstawieniu rąk (nogi niżej niż ręce) - 25 powtórzeń i zamiana. Potem ja wykonuję martwy ciąg w wersji outdoor - przerzucanie drewnianej bali, Karol robi przysiady z obciążeniem w postaci drewnianego drąga i zmiana. I żebyśmy nie zapomnieli, że jesteśmy na dworze dodatkowa przeszkadzajka - komary tną bez opamiętania. Kończymy stację i biegniemy dalej. Po drodze wbiegamy po schodach (dynamicznie w górę i spokojnie w dół x2) i lecimy dalej. Jeszcze kilka podbiegów i zbiegów i kończymy trening.
Na zakończenie jeszcze rozciąganie, woda, soczek, małe ogarnięcie i do domu. Karol biegnie, ja wskakuję na rower.

Bardzo ciekawy, dynamiczny i mocny trening. Uśmiech od ucha do ucha (ach, te endorfiny) i wewnętrzna radość, że dałem radę (tak, miałem obawy jak sobie poradzę, bo opowieści Karola o tym treningu w pracy obrosły już legendą). Zmęczenie przyszło w domu. Dobrze poczuć, że się trenowało - no pain, no gain :) Godzinna drzemka postawiła mnie na nogi.
A wracając do kwestii urozmaicania treningu. Myślę, że jedna sesja w tygodniu treningu w stylu MovNat, wpisze się już na stałe w grafik biegowy.

P.S. Karol - dzięki za świetny trening, motywację, zmęczenie i wspólne zmagania. Czekam na więcej!

A na koniec jeszcze coś na podbicie tętna - Kliknij (wersja z 1982 roku, bo to dobry rocznik)