"Poza najdalej wysuniętym bastionem zmęczenia i bólu odkryjemy pokłady mocy i ukojenia, o jakie siebie samych nie podejrzewaliśmy; źródła obfite i nienapoczęte, ponieważ nigdyśmy wcześniej się do nich nie przebili" (William James/Scott Jurek)

6.08.2013

O biegowej sinusoidzie, plaży i śladach na piasku.

Witam! :) Po dwutygodniowej nieobecności uzbierało się w głowie trochę myśli, więc mam nadzieję, że uda mi się je wszystkie logicznie złożyć i zamienić w składny tekst.

Na początek o biegowej sinusoidzie (albo o "efekcie odbicia"). Kiedy poprzedni wpis kończyłem słowami o planowanym kolejnym tygodniu i  ponad 50 km treningu, nie sądziłem, że nastąpi tak szybka weryfikacja założeń. Ale tak to już jest, że czasem człowiek sobie coś zaplanuje a wychodzi zupełnie inaczej. I nie będę się tłumaczył, ani usprawiedliwiał, dlaczego tak wyszło, że nie wyszło. Nie, po prostu - nie zawsze się udaje (mimo szczerych chęci). Oczywiście dociekliwy Czytelnik mógłby stwierdzić, że szybko zarzuciłem hasło ze zdjęcia w poprzednim poście. Jasne! :) Ale ten sam Czytelnik może odpowiedzieć sobie, ile on zrobił w kwestii treningowej w ostatnim czasie ;) (taka mała nutka ironii). Ale jeśli już drążyć temat i doszukiwać się przyczyn niezrealizowania założeń treningowych, to myślę, że doszło do klasycznego "efektu odbicia" - po mocnym poprzednim tygodniu wahadło wychyliło się w drugą stronę. Może organizm dał delikatnie znać, że mocne trenowanie w połączeniu z zapracowanym tygodniem i nieodespanymi nocnymi dyżurami nie zawsze idzie w parze. I choć poprzednio udało się z tej machiny, którą jest mój organizm co nieco wycisnąć, to jednak odległe skutki w postaci zmęczenia zrobiły swoje. Poza aspektami fizjologiczno - sportowymi dochodzi do tego jeszcze natłok obowiązków różnych, które zabrały sporą część godzin na trening. Mimo wszystko, nie mam powodów do narzekań - środowe 40 km na rowerze to całkiem nieźle jak na jeden dzień, a w połączeniu z pozostałymi treningami i dojazdami do pracy i tak wyszło w sumie 66 km :) Więc jakby nie patrzeć - 50 km osiągnięte z nadwyżką.
A patrząc na to wszytko od strony filozoficzno - życiowej: "Jakie to ma znaczenie?" Przecież tygodniowy kilometraż nie definiuje mnie jako człowieka. Jest pewnym dodatkiem do tego kim jestem. Bo udało mi się zrobić w tym "nieudanym" biegowo tygodniu wiele innych, pożytecznych rzeczy (np. wraz z narzeczonym szwagierki przerobiłem szafę na garderobę i powiesiłem całkiem zgrabne półeczki na ciuszki). Podsumowując - bieganie nie określa bytu. To, że biegam nie sprawia, że jestem lepszy lub gorszy. Po prostu czasem trzeba przedefiniować priorytety (co ostatnio w różnych dziedzinach mi się zdarza). Ale dość już tych rozważań wędrownego grajka, bo czas opowiedzieć o tym, do czego służy plaża...

... bo niekoniecznie do modnego ostatnio w różnych kręgach "plażingu" czy "smażingu" (swoją drogą jak te neologizmy i zapożyczenia drażnią ucho). Ale po kolei. Kilka dni poprzedniego tygodnia było mi dane spędzić z rodziną i znajomymi nad morzem. I choć to urlop, to sprzęt biegowy znalazł się na liście rzeczy do zapakowania, a trening był oczywisty na długo przed wyjazdem. Po prostu wiedziałem, że muszę pobiegać po plaży - najlepiej na boso. Zresztą bieganie brzegiem morza już dawno kołatało mi się po głowie - jakiś taki wewnętrzny imperatyw.
Takie bieganie w jakimś sensie kojarzy mi się z naturalnością, wolnością. Z bieganiem dla samej przyjemności biegania, tak to widziałem i tak chciałem to zrealizować. (Może wpływ na mój wizerunek biegania po plaży mieli bohaterowie "Urodzonych biegaczy" - Jenn  i Billy? - nie chcę się rozpisywać, zainteresowanych ich wyczynami odsyłam do książki). W ramach tej wolności nie skupiałem się nawet na konkretach - ile biegnę, w jakim czasie, tempie itd. Z pomocą przyszedł mi zegarek, który 2. lub 3. dnia urlopu odmówił współpracy z powodu wyczerpania baterii :)
Pierwszy trening nie był typowo plażowy. Wyciągnąłem do biegania znajomego – Michała, którego namówiłem, żeby odkurzył biegowe buty i zabrał je ze sobą nad morze. Pobiegliśmy sobie spokojnie kilometr po poranne zakupy, wróciliśmy, a potem zrobiłem jeszcze kilka interwałów. Przy okazji tej krótkiej przebieżki przypomniałem sobie, że bieganie z drugą osobą jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Pozwala porozmawiać (o ile tempo biegu też pozwala :), ale nasze było jak najbardziej konwersacyjne), a rozmowy bywają niezmiernie ciekawe. Michał np. jest zagorzałym fanem fotografii mobilnej (czyli wykonywania i obróbki zdjęć wyłącznie z użyciem telefonu komórkowego). A że jest w tym naprawdę dobry, to rozmowa była arcyciekawa. (Zresztą fotografia mobilna powróci na plaży). I tak spokojnie minął pierwszy urlopowy trening.
W kolejnym dniu postanowiłem być już całkiem zakręcony (jak to moja Żona ładnie z angielskiego określiła "freak") na plażowe bieganie. Rano wyszedłem boso z naszego domku i rozpocząłem bieg w kierunku plaży. 500 m asfaltowo - leśnych ścieżek i wbiegłem na plażę....

Świetne uczucie - biec boso brzegiem morza. Mokry piasek pod stopami, fale od czasu do czasu łaskoczą w paluchy, po jednej stronie plaża i wydmy, po drugiej woda po horyzont, przede mną przestrzeń, za mną problemy i codzienność a ponad głową wirują mewy (jeszcze bardziej wolne, niż ja). Nie myliłem się zakładając, że w takim bieganiu jest swoboda i wolność :) Nic mnie nie ogranicza, czuję, jak palce delikatnie zatapiają się w mokrym piasku, żeby za chwilę dać mi swobodne odbicie i ponieść do przodu. Nie myślałem, że biegnąc boso, można biec tak szybko i swobodnie. Rozumiem entuzjastów biegania naturalnego (mam nadzieję, że przyjdzie czas, kiedy w pełni przestawię się na taki styl - niekoniecznie codziennie boso, ale w odpowiednich minimalistycznych butkach). Trochę pobiegałem, potem wskoczyłem do morza, żeby zmierzyć się z falami - oj, a były całkiem, całkiem. Orzeźwienie i droga powrotna. I znów piasek pod nogami, wiatr, szum fal i radość.

A kolejny plażowy trening zrealizowałem z Michałem. Tym razem pobiegliśmy w butach i bardziej po piasku, niż przy brzegu. Od razu dało się wyczuć różnicę - stopy walczące z piachem, rozjeżdżający się krok. Zdecydowanie bardziej odpowiadał mi poprzedni trening, więc w dalszej części treningu i w drodze powrotnej i tak zdjąłem buty :) Po chwili wspólnego biegania, każdy z nas oddał się swojej pasji - Michał robił zdjęcia, a ja biegałem. I tak z połączenia dwóch pasji zrobiła się sesja z wariacją na temat plażowego biegania. (Michał dzięki za fotki :) Czekam na efekty i zdjęcia). Przy tej okazji zrobiłem też trochę interwałów (naprawdę nie przypuszczałem, że zrzucenie butów daje takie przyspieszenie!) A jaką przyjemność daje sprint na styku piasku i fal, kiedy stopy rozbryzgują wodę... Bezcenne :D

I tak zakończyły się trzy nadmorskie treningi. Trochę szybkości, trochę siły biegowej, a przede wszystkim niczym nieograniczona przyjemność biegania! Do tego spotkanie z drugim Człowiekiem i samym sobą - co bardzo cenne.

Podsumowując... urlopowe pięć dni pozwoliło mi odpocząć. Mogłem wszytko pozostawić tu, w Poznaniu i cieszyć się czasem z Rodziną i Znajomymi, odkryć na nowo radość ojcostwa, uwolnić się od zegarka i telefonu, cieszyć się bieganiem, obcować z naturą.
Nie myślałem, że te kilka dni da mi aż tyle. Dziękuję Mojej Żonie, Dzieciakom, Michałowi i jego Rodzince :)

A, i jeszcze o śladach na piasku... Cóż na koniec znowu trochę filozoficznie. Kiedy patrzyłem, jak ślady na piasku znikają zabierane przez fale, to uświadomiłem sobie, że przemijanie jest naturalną konsekwencją życia. I tak, jak morze zabiera z piasku odciski naszych stóp, tak my też jesteśmy tu tylko chwilę. Myślę, że warto uczynić wszystko, żeby tych śladów było jak najwięcej, a jednocześnie, by te życiowe były bardziej trwałe - oby inni mogli po nich (po nas) kroczyć. Pozostawmy trwały ślad po sobie... Bo "naśladować" to iść po czyichś śladach. 
Z drugiej strony - nie warto gonić za tym, co chwilowe, co przeminie. Jak ślady stóp i zamki na piasku.

P.S. Żeby nie pozostawiać Cię, Drogi Czytelniku w zadumie i filozoficznych rozważaniach, na sam koniec jeszcze krótki film. 
Wspominałem wprawdzie o "Urodzonych biegaczach", ale chyba faktycznie to "chodziło" za mną, kiedy myślałem o bieganiu po plaży: