"Poza najdalej wysuniętym bastionem zmęczenia i bólu odkryjemy pokłady mocy i ukojenia, o jakie siebie samych nie podejrzewaliśmy; źródła obfite i nienapoczęte, ponieważ nigdyśmy wcześniej się do nich nie przebili" (William James/Scott Jurek)

26.04.2011

Bieg Rzeźnika - Prolog

W końcu zebrałem się w sobie, żeby napisać kilka słów o naszym pierwszym biegu ultra.

A było to tak:

Podczas przygotowań do startu w Biegu Rzeźnika, ustaliliśmy z Maciejem, że byłoby dobrze zrobić jeden długi bieg w ramach testu. Ustaliliśmy, że najlepiej będzie pobiec przed Świętami Wielkanocnymi (środa lub czwartek), żeby podczas nich odpocząć. Tym bardziej, że dystans biegu miał wynosić bagatela 75 km. Termin wydawał się dobry, zwłaszcza, że już od środy (20.04.) planowałem rozpocząć urlop ojcowski. Niestety z planów nici, a urlop przesunął się na pierwszy tydzień maja. No, ale jeśli słowo się rzekło, to nie było odwrotu. Termin testu wyznaczyliśmy na 21.04.

O dziwo, nie czułem przed biegiem emocji tak charakterystycznych dla startu w maratonie. Może dlatego, że nie wisiało nade mną widmo "życiówki" i walki o czas. Położyłem się w środę z pełnym luzem psychicznym i czekałem na następny dzień.

Czwartek, pobudka o 5.15.

Start ustaliliśmy na 7.00, ale wiadomo - trzeba się od rana ociosać, zjeść coś i zostawić rezerwę czasową między jedzeniem a startem. Po śniadanku (2 bułki z serem topionym i szynką, jajko, herbata), pakowanie camelbaga: 2 litry napoju izotonicznego (nie podaję nazwy, by nie być posądzonym o kryptoreklamę :) ), 2 bułki z serem i wędliną, 2 banany, 2 batony czekoladowe i żelki - misie. Do tego 1,5 litra wody i zapas izotoniku do pozostawienia na przepaku (przepak u Macieja w piwnicy). Ubrany w nowe ciuszki i z plecaczkiem wyszedłem z domu.

Spotkanie z Maciejem, zostawiamy sprzęt w piwnicy, krótko omawiamy strategię i ruszamy.

W sumie, znamy już trasę (przynajmniej częściowo - biegliśmy już nią 44 km), więc się nie stresujemy.

Pierwsze kółko (22 km) bez problemów. No, może gdyby nie liczyć małego pożaru, który zauważyliśmy w okolicy 15 km. Zawsze coś. Jednak robota nas lubi i nawet tu nie możemy uciec od ratownictwa :). Maciej dzwoni do straży pożarnej, zgłasza zdarzenie i po potwierdzeniu z Miejskiego Stanowiska Kierowania, ruszamy dalej.

Po drugim kółku robimy krótką przerwę na "przepaku", uzupełniamy izotonik, pijemy wodę (trochę nas zasłodziło) i lecimy.

Przekroczyliśmy granicę 44 km i powoli wchodzimy w obszar ultra. Nie czujemy zmęczenia, tempo mamy spokojne, zapas sił w nogach i głowie. Co ważne, sprawdza się to, co chcieliśmy poddać testowi. Ciuchy bez zarzutu (ładnie odprowadzają wilgoć - nie jesteśmy mokrzy), skarpetki też bez zarzutu - nie czujemy żadnego dyskomfortu w stopach. Jedzenie też ok. Nie czujemy się głodni, dobrze racjonujemy przekąski. I co najważniejsze - my sami zdajemy test.
Próbujemy też różnych metod pokonywania trasy: bieg, marszobieg, marsz, bieg przeplatany marszem. Wszystko się sprawdza. Nie ma zakwasów, głowa też wolna od czarnych myśli.

Zbliżamy się poraz trzeci do Dziewiczej Góry. Zanim będziemy na szczycie czeka nas jeszcze kilka podbiegów i zbiegów, potem prosta i stromo pod górę. Postanawiamy, że na szczycie robimy krótki postój i ładujemy baterie. Obieramy też strategię - pierwszą część podbiegu i prostą biegniemy, strome podejście robimy marszem. A podbieg wyglądał tak:

   
Udało się. Jesteśmy na szczycie. To już 55 km. Przed nami jeszcze tylko :) 20 km. Chwila przerwy i regeneracji. Zastanawiamy się jak będą wyglądały przepaki na Rzeźniku. Ten odpoczynek i posiłek, to też element testu, jak zareagujemy na chwilową pauzę.

Odpoczynek skłania nas też do poruszenia poważnych tematów - praca, jej sens, powołanie...

Po kilku minutach ruszamy dalej.

Teraz bieg przeplatamy marszem. Dochodzimy do ostatniego odcinka przed końcowymi 9 km. Zostało jeszcze trochę. Biegniemy i idziemy nasypem wzdłuż torów. Za trzecim razem ten odcinek wybitnie działa nam na nerwy. Słońce grzeje, a teren bez cienia, do tego bardzo nierówna nawierzchnia. Ale dajmy radę. Na Rzeźniku czeka nas pewnie nie jeden taki odcinek.

W końcu jest - 66 km za nami. Pozostało jeszcze 9 :). Zatrzymujemy się na naszym technicznym przepaku. Zaopatrujemy się w osiedlowym sklepiku w wodę. Uzupełniamy zapasy i ruszamy. Już trochę się nie chce. Pponad 7 h na trasie daje się odczuć. Nawet nie fizycznie, ale trochę już się dłuży. Humory jednak dopisują. Kolejny raz stwierdzamy, że w naszych żyłach płynie "rocket fuel" :) i nie ma ściemy.

Ostatnie 3 kółka po 3 km. Już po osiedlu. Czujemy dystans w nogach. Mnie najbardziej denerwuje uczucie parzenia podbicia stopy. Nie to nie bąble, to takie irytujące uczucie, ale prę do przodu.

Teraz odpoczywamy. Właściwie więcej marszu, niż biegu, ale to nie jest potępieńczy marsz. Na końcówce podrywamy się znów do biegu. I...

Koniec :) 75 km za nami. Udało się to zrobić w 8 h 57 min i 11 s. To znowu lepiej, niż początkowo zakładaliśmy (liczyliśmy, że zajmie nam to 10 h). Siadamy na schodkach przed blokiem Maćka. Maciej kupuje colę, chwilę rozmawiamy i wracamy do domów.

Jesteśmy z siebie DUMNI. Skończyliśmy bieg w dobrej kondycji psycho - fizycznej. Mamy zapas ponad 3 godzin do regulaminowego czasu na Rzeźniku (żeby ruszyć na dodatkowy odcinek hardcore, trzeba dystans podstawowy - 75 km - ukończyć w 12h).

Było SUPER. Teraz, po kilku dniach emocje opadły, ale i tak czuję, że damy radę w czerwcu.

Pokonaliśmy nie tylko pierwszy dystans ultra, ale też samych siebie; bo bieganie jest środkiem, a człowiek celem. Nie chodzi o to, żeby przebiec metę, ale by udoskonalić człowieka.

Przed nami jeszcze dużo pracy i nie spoczywamy na laurach.

Trzymajcie kciuki, a jeszcze o nas usłyszycie.

P.S. Na koniec 2 zdjęcia z przepaku na 55 km:

Ile jeszcze przed nami?




Po 55 km nawet bułka inaczej smakuje :)

2 komentarze:

  1. Chłopaki trzymam za Was kciuki! Czasami mijamy się na biegowej trasie w Kozich :) Macieja znam i powinien mnie kojarzyć :) Tyle, że ja przygotowuję się do startu w kolejnym już maratonie... Rzeźnik to dla mnie zbyt duży hardcore. Docelowo myślę o kaliskiej setce ale muszę jeszcze do tego dojrzeć.
    Ostatnio zauważyłem, że w Koziegłowach co raz więcej ludzi biega i to bardzo cieszy.
    Dla Waszej informacji, to w czerwcu będzie pewnie zorganizowany II Cross na Dziewiczą Górę. W zeszłym roku startowałem i, pomimo kilku wpadek organizacyjnych, mile wspominam ten bieg na dystansie 10,8 km. Jeśli mnie pamięć nie myli to Was nie było :)
    Pozdrawiam i życzę powodzenia na biegowych trasach. Przemysław Stachowiak

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Rzeczywiście w Kozich biega coraz więcej ludzi, choć my z reguły biegając wcześnie rano nie mamy okazji tego sprawdzić. Co do 100 w Kaliszu, słyszałem, że ciekawa impreza. Życzę powodzenia.
    A jeśli chodzi o Cross na DG; zobaczymy, być może zagościmy w tym roku.
    Do zobaczenia na biegowych ścieżkach.
    Pozdrawiam
    Krzysiek

    OdpowiedzUsuń