"Poza najdalej wysuniętym bastionem zmęczenia i bólu odkryjemy pokłady mocy i ukojenia, o jakie siebie samych nie podejrzewaliśmy; źródła obfite i nienapoczęte, ponieważ nigdyśmy wcześniej się do nich nie przebili" (William James/Scott Jurek)

4.11.2013

Bieganie - Reaktywacja

Hej :D

Dawno mnie tu nie było i jest co nadrabiać. Jednak nie będę rozwodził się na temat tego, co wydarzyło się (lub nie wydarzyło) od ostatniego wpisu. Wspomnę tylko, że różne zawirowania spowodowały, że planowany start w Biegu Siedmiu Dolin się nie odbył, a motywacja do biegania znacznie spadła (mniej więcej do poziomu depresji holenderskiej). I tak do wczoraj - bryndza, brak chęci, zero radości z biegania, ogólny "tumiwisizm" treningowy, bez celu i na samym dnie czarnej dziury. A do tego jeszcze nawet rower odmówił współpracy - złamana tylna oś wyłączyła mnie na dłużej nawet z tak trywialnej aktywności jak jazda do pracy...
Podjąłem nawet kilka prób powrotu do regularnych treningów, ale nic z tego nie wyszło :(

I w końcu - przełamałem się. I powoli, powoli zacząłem układać w głowie plany biegowe. Zwoje mózgowe prostowały się i zwijały z prędkością światła, głowa pełna była pomysłów. Z pomocą przyszła ponowna lektura kilku artykułów w "Bieganiu" i rozmowy z kolegami biegaczami (szczególne "Dzięki" dla Ariela i Marka). To jeszcze nie czas i miejsce, żeby szczegółowo przedstawić plany na przyszły rok; uchylę tylko rąbka tajemnicy, że są biegi płaskie i górskie, periodyzacja treningu, krótsze dystanse jako forma przygotowania do innych startów... Ogólnie rzecz ujmując doszedłem do wniosku, że sukces ma wielu ojców (a w tym przypadku środków treningowych) i czas najwyższy po 5 (sic!) latach biegania podejść do sprawy całościowo.

Ale w sumie nie o tym chciałem pisać, więc zawracam i konkretnie.
Wczoraj brałem udział w pierwszym biegu z cyklu Grand Prix Poznania Z biegiem natury. Dystans: 5 km wokół Jeziora Rusałka. Na bieg jechałem z mieszanymi uczuciami - z jednej strony zupełny luz psychiczne i żadnego napinania na wynik, z drugiej chęć powalczenia i naładowania akumulatorów.
Ostatecznie stanąłem w strefie poniżej 23 minut, zakładając, że nie ma co się przeciskać z samego końca do przodu, a jak wyjdzie poniżej 25 to będzie dobrze.
No i ruszyliśmy. Pierwsze kilkadziesiąt metrów wystarczyło, żeby w głowie coś się przełączyło i przeszedłem w tryb ścigania. Niesamowite, ale zacząłem przeć do przodu jak mały parowóz, zostawiając za sobą kolejnych biegaczy. To tylko podkręciło moje emocje, wyłączyło myślenie o ewentualnym zmęczeniu i dało kopa do dalszego napierania :D. I tak mijałem następne osoby, przesuwałem się do przodu, wprost łykając kolejne metry. Na 3 km wiedziałem, że już nie odpuszczę i choćby nie wiem co - pocisnę do końca. Po minięciu znacznika 4 km dałem radę jeszcze trochę podkręcić tempo, a na ostatnich metrach przebierałem nóżkami, jak solistki w "Jeziorze łabędzim". Ostatecznie wbiegłem na metę, gdy zegar wskazywał 22 min 5 s. Na moim zegarku - 22:10. Dziś sprawdziłem wyniki: czas netto 22:02 czyli 4:26/km i 201 miejsce w kategorii OPEN na 776 osób, które ukończyły bieg.
Jednym słowem - SUKCES. Ogromna radość, niedowierzanie na mecie. Nie spodziewałem się takiego wyniku, biorąc pod uwagę 3 biegowo jałowe miesiące, wzrost wagi, spadek formy i nocny dyżur przed biegiem. Połączenie tych wszystkich elementów sprawiło, że złapałem wiatr w żagle, odnalazłem motywację a przede wszystkim zagubioną radość z biegania!! Poza tym - był to mój pierwszy sukces od dłuższego czasu. Sukces w ogóle - nie tylko biegowo. W końcu coś się udało i sprawiło mi to wiele radości. Potrzebowałem tego impulsu, żeby ruszyć do przodu.
Teraz mając się o co zaczepić, mogę poruszyć ziemię (parafrazując Archimedesa). Czekam z niecierpliwością na kolejny start, który już 30 listopada. Ponieważ znów będę po dyżurze, szykują się duże emocje.

A tak wygląda euforia na mecie:


P.S. Aniu, dziękuję za zdjęcia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz