"Poza najdalej wysuniętym bastionem zmęczenia i bólu odkryjemy pokłady mocy i ukojenia, o jakie siebie samych nie podejrzewaliśmy; źródła obfite i nienapoczęte, ponieważ nigdyśmy wcześniej się do nich nie przebili" (William James/Scott Jurek)

6.04.2011

50 minut później

 
źródło: www.fotomaraton.pl (my gdzieś w tłumie)





Niedziela, 3. kwietnia 2011. Półmaraton w Poznaniu.

Stajemy na starcie - my czyli Maciek, Paweł, Bartek i ja. Paweł biegnie pierwszy raz, Bartek drugi. Założenie jest takie, żeby spokojnie poprowadzić chłopaków na 2 godziny. Dołączamy do grupy i czekamy na strat. W międzyczasie spotykamy też Kasię. Chce pobiec spokojnie, ale na razie staje z nami.
Startujemy. Ruszamy do przodu - nasza Czwórka troszkę za nami Kasia. Biegniemy równo, ale chłopacy chcą urwać trochę z planowanego czasu i przyspieszają. Kasia chce pobiec swoim tempem i po kilku kilometrach puszcza nas przodem. Zobaczymy się na mecie. (Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będzie tam szybciej, niż Maciej i ja).
My biegniemy dalej. Paweł trzyma tempo. Pierwszy punkt regeneracyjny - choć o regenerację nie łatwo. Wolontariuszki nie nadążają podawać kubków i rozlewać wody. No nic, łapiemy, co się da i dalej.
Po kilku kilometrach mijamy baloniki na 2:00 i lecimy do przodu. Paweł i Bartek trzymają. Maciej prowadzi naszą ekipę. Ja około 10 kilometra troszkę przysiadam. Może to efekt późnego śniadania, bo czuję, że coś mi siedzi na żołądku. Chłopaki trochę z przodu, ale nie odpuszczam. Przecież to nie takie straszne tempo. Na 12 kilometrze biorę się w garść i podganiam ekipę. Od teraz biegniemy znowu razem, choć Maciek prowadzi i motywuje.
Wszystko jest pięknie. Biegniemy na jakieś 1:49, więc dla Pawła, jak na krótki staż biegowy, to pewnie niezły wynik. I tak dociągnęlibyśmy do mety, gdyby...

No właśnie, gdyby nie 16/17 km. Na poboczu ktoś leży. Zbiegamy z Maciejem, chłopaków puszczamy przodem z błogosławieństwem. Mamy nadzieję, że utrzymają tempo i dobiegną do mety w czasie.
A co na poboczu? Biegacz, który zemdlał. Nie wygląda dobrze. Blady, oczy zamknięte. Niezbyt skory do rozmów. I w ten sposób z biegaczy przemieniliśmy się w ratowników (w końcu robimy to na co dzień). Dobiega dwoje wolontariuszy z PCK, oprócz tego na miejscu dwóch innych biegaczy, którzy starają się pomóc. Działamy (nie będę wdawał się w szczegóły medyczne). W końcu podjeżdża karetka i zabiera poszkodowanego. Już w lepszym stanie.

Dziękujemy za współpracę i biegniemy, ale wiemy, że strat nie odrobimy. Ale żeby był mało - kilkaset metrów dalej, po zbiegu z mostu na Ratajach, kolejny poszkodowany.

Odwodniony, wyczerpany, czeka już jakiś czas na karetkę. Znowu działamy razem z ekipą z PCK. Oddech, tętno, ciśnienie, pomiar glukozy. Wkłucia do żyły. Koc termiczny. Czekamy na karetkę. Czekamy i czekamy. Mija ponad 30 minut. A tu obok kolejna pacjentka. Więc jeszcze raz to samo. W końcu podjeżdża karetka, ale mają już pacjenta. Bierzemy od nich płyny i podłączamy kroplówki naszym poszkodowanym. W końcu po 50 minutach (!!!) przyjeżdża karetka i zabierają naszych poszkodowanych.

W międzyczasie pojawia się ktoś z organizatorów i nie rozumie naszego oburzenia na organizację zabezpieczenia medycznego.

Widzimy też Kasię, która mijając nas pyta "Czy pomóc?". Damy radę, więc odpowiadamy, żeby biegła sobie dalej.

Ruszamy. Ale jesteśmy trochę zastani i Słoneczko łaskotało nas przez 50 min. w głowy, więc trochę nam się nie chce. No i jesteśmy nieźle wnerwieni na całą tę sytuację. Nie chodzi o wynik. I tak dla niego nie biegliśmy. Ale o ludzi, biegaczy, którzy powinni biec bez stresu o cokolwiek, co dotyczy obsługi biegu. W końcu płacą za ten bieg. Tylko po co?

Dobiegamy do mety ze "wspaniałym" ;) czasem: 2:39:15. To gorzej, niż mój debiut w półmaratonie. Ale co tam. Zrobiliśmy po drodze coś dobrego.
Na mecie czekają Kasia z Pawłem, Bartek gdzieś zniknął. Paweł zrobił 1:49:31. Kasia nawet nie patrzyła na zegar (ale nieoficjalnie wiem, że miała 2:14:32).

Gratulujemy Naszej Ekipie.

Wracamy z Maciejem z mieszanymi uczuciami...

Maćku, dziękuję za wspólny bieg i działania na trasie. Było  jak zawsze SUPER

P.S. Dziękujemy ekipie z PCK - Konradowi i jego Koleżance za pomoc i wsparcie sprzętowe.
P.S'. Na kolejny półmaraton zabieram apteczkę :)
P.S''. To był bardzo "medyczny" bieg. Wieczorem Kasia pisze, że chyba naderwała Achillesa. Ale w poniedziałek okazuje się, że to nie to. Złamała kość łódkowatą :(

Pozdrawiamy Cię Kasiu i życzymy szybkiego powrotu do zdrowia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz