"Poza najdalej wysuniętym bastionem zmęczenia i bólu odkryjemy pokłady mocy i ukojenia, o jakie siebie samych nie podejrzewaliśmy; źródła obfite i nienapoczęte, ponieważ nigdyśmy wcześniej się do nich nie przebili" (William James/Scott Jurek)

20.03.2013

Beskidy raz jeszcze

No tak... chciałem i miałem pisać częściej, ale ostatnio znów miałem poślizg. Mam jednak  nadzieję, że wierni Czytelnicy wybaczą mi moje blogowe lenistwo i nie spiszą mnie na straty. Ponieważ mam w zanadrzu kilka tekstów, to wznawiam aktywność na blogu i podrzucam Wam obiecany jakiś czas temu temat. Ponieważ dotyczy nocnych działań biegowych, to pora jak najbardziej odpowiednia. A więc zaczynamy (a właściwie kontynuujemy):

Pamiętacie relację z biegu w Rajczy? (Jeśli nie, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wrócić do niej tutaj). I tak, jak wówczas pisałem, nie wiedziałem, że po zakończonym biegu czeka mnie jeszcze jeden nieoficjalny start. Ale po kolei...

Po odpoczynku i obiedzie w gronie nowych znajomych, udaliśmy się na oficjalne zakończenie imprezy i udekorowanie zwycięzców. Wraz z powrotem do pokoju pojawiło się pytanie: "Co dalej z tak pięknie rozpoczętym wieczorem?" Generalnie planowałem wypocząć i wcześnie położyć się spać. Zapomniałem jednak, że biegacze (a biegacze górscy i ultra to już w ogóle) są bardzo pozytywnie zakręceni, pełni radości i optymizmu. A ponieważ jestem książkowym przykładem sangwinika, moja natura nie pozwoliła przejść obojętnie obok takich ludzi i plany wypoczynku odpłynęły za horyzont. Jednocześnie pojawiły się na nim delikatne zwiastuny przygody i odrobiny szaleństwa.
Zaczęło się spokojnie - do Asi i Kamila dołączył Jarek i tak w czwórkę rozpoczęliśmy "wieczorne biegaczy rozmowy". Okazało się, że środowisko ultrasów (tak, moi nowi znajomi mają na swoim koncie biegi ultra z UTMB włącznie) jest nie tylko pozytywnie zakręcone, ale i konkretne. Dyskusje o przygotowaniach do biegów, treningach, strategii podczas zawodów ultra, przerodziły się w rozmowy o rodzinie, podejściu do techniki i szeroko rozumianych mass mediów (aktywność na FB, gadżety, telewizja, reklamy itp.), łączeniu pasji z pracą i domem. I już wszystko wskazywało na to, że zagłębimy się zaraz w "Mini wykłady o maxi sprawach", gdy pojawiła się propozycja, by zobaczyć jak mieszkańcy Rajczy bawią się w nocy. I tak ruszyliśmy w czwórkę do Domu Kultury, gdzie odbywała się zabawa taneczna. Klimat - bezcenny. Dancing z lat 70 - tych w połączeniu ze współczesnością. Ot, taka lokalna kultura. Uczestnicy od siedmiu do stu siedmiu lat, weseli i gorrrący mimo mrozu na zewnątrz. Podchwyciliśmy radosną atmosferę i spędziliśmy kilka chwil na parkiecie, radośnie pląsając przy akompaniamencie kapeli (klawisze, perkusja, gitara i śpiew). Udało nam się (a właściwie Asi) nawet zrobić mały wyłom w skocznym "umcyk - umcyk" i z głośników popłynął jeden z polskich klasyków - "Wehikuł czasu" (choć i bez tego czułem się jak przeniesiony o ładnych parę lat wstecz). Jeszcze chwila na parkiecie i powrót do "bazy".
I już, już szykowaliśmy się do spania, gdy rozległo się pukanie do drzwi, zza których wysunęły się radosne twarze z zapytaniem: "Idziecie pojeździć na sankach?!" No i jak tu odmówić? Już za chwilę wesoła kompania (Asia, Iwona, Agata, Kamil, Jarek, Piotr, Rysiu i ja) kroczyła na pobliski stok narciarski. Jeśli zjeżdżaliście kiedykolwiek na sankach ze stoku w nocy, to wiecie jaka to frajda. Jeśli nie - polecam. Zjazd w zespołach dwuosobowych, śnieg prosto w twarz i kilkaset metrów w dół zakończone efektywną wywrotką dostarczało nam wiele radości. Ponieważ mieliśmy dwie pary sanek ci, którzy akurat nie zjeżdżali, umilali sobie czas turlając się ze stoku, robiąc fikołki i ślizgając się na brzuchu. Powrót do beztroskich czasów dzieciństwa.   
Kiedy po kilkudziesięciu minutach śnieżnego szaleństwa wracaliśmy do szkoły, żeby w końcu położyć się spać (było już po północy), ktoś rzucił hasło: "A może by tak przebiec trasę zawodów?" (Nie pamiętam już teraz autora tego zaczepnego pytania. Być może byłem to nawet ja; jeśli tak, to znaczy, że moje sangwiniczne usposobienie osiągnęło szczyt...). Ale ponieważ odzewu ani entuzjazmu nie było, grzecznie szykowałem się do spania. I właśnie wtedy do pokoju wpadła Iwona z Rysiem i przypominając mi moją biegową propozycję, wyciągnęli mnie na dwór.

I tak ruszyliśmy szlakiem porannego biegu przed siebie. (Nie ukrywam, że zrodziło to we mnie pewne obawy, bo gdy opadły emocje, przypomniałem sobie, że moi towarzysze są ultrasami z krwi i kości, a ich wyniki w krótszych biegach są dużo lepsze od moich. Ale kości zostały rzucone i trzeba było pójść - a właściwie pobiec - za ciosem). Okazało się jednak, że moje obawy były bezpodstawne, bo nie dość, że tempo było spokojne, to jeszcze towarzyszył mu doping i krótki instruktaż, jak biegać po górach. Poza tym, przekonałem się, że mogę biec szybciej, niż rano :) a sama trasa, sprawia więcej przyjemności. I nie wiadomo jak, okazało się, że mamy już za sobą 5 kilometrów (przebiegnięte w niecałe 40 minut!) Tempo dużo szybsze, niż na zawodach. A odcinek pod górę, który rano pokonywałem "babciowym" marszem, śmignęliśmy nawet nie wiem kiedy.
Ponieważ dalej trasa zaczynała się wić, a nie znaliśmy jej na tyle, by mierzyć się z nią po ciemku, postanowiliśmy, że wrócimy do Rajczy. Na górze jeszcze kilka wesołych zdjęć z panoramą miasteczka w tle i rozpoczął się zbieg. Rysiek i Iwona wyskoczyli do przodu niczym kozice, ja pozostałem nieco w tyle. Zastanawiałem się, jak można w takim tempie w świetle czołówki śmigać po śniegu i lodzie. Jednak moi znajomi nie pozostawili mnie samemu sobie, udzielali rad, jak szybko i bezpiecznie zbiegać i czekali na mnie. Z rad skorzystałem i przekonałem się, że zbieg, to w istocie kontrolowany upadek. Oczywiście do pełni profesjonalizmu droga daleka, ale zawsze warto posłuchać bardziej doświadczonych i popracować nad techniką :)
Po dotarciu do szkoły, ogarnęliśmy się trochę, a później posiedzieliśmy przy ciepłej herbacie z cytryną i przy ciasteczkach :)
I w końcu poszliśmy spać.

Dziękuję wszystkim Uczestnikom tego wieczorno - nocnego szaleństwa. To było bardzo ciekawe doświadczenie.
Miło mi było poznać tak ciekawych i zakręconych Ludzi, spędzić z nimi czas i razem się pobawić. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze na jakimś biegu.

Asiu, Iwono, Agato, Kamilu, Jarku, Piotrze i Ryśku - wielkie DZIĘKI! :)

P.S. Na koniec kilka zdjęć z nocnego biegania:



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz